Wojciech Król (Clicks): Nie traktuję robienia muzyki jako pracy, nie jestem muzycznym rzemieślnikiem

0
1300

Ciąg dalszy nastąpił. 5 lat po wydaniu „Glitch Machine” projekt Clicks Wojciecha Króla wydał ciąg dalszy swoich muzycznych zabaw pod postacią płyty „G.O.T.H”. Sporo na niej odniesień do elektronicznych kart przeszłości oraz tęsknoty za minionymi klimatem muzycznym, ale i udanej porcji muzyki tanecznej. O szczegółach opowiedział nam autor.

 

 

MM: „G.O.T.H.” to gruntowna, poważna i pełna szacunku próba retrospekcji dawnej kultury młodzieżowej, którą na przestrzeni ostatnich dekad wyraźnie przyprószyła siwizna. Tęsknisz za subkulturami w takiej formie, w jakiej funkcjonowały one jeszcze 20 lat temu?

WK: Myślę, że to bardziej tęsknota za swoją własną młodością tak naprawdę. Przez ostatnie kilka lat zacząłem zauważać, że wielu rzeczy po prostu nie chcę mi się już robić. Nie zmienia to jednak faktu, że niemal odkąd pamiętam hasło „where is the youth?” w scenie gotyckiej czy – nazwijmy to – „dark independent”, było wszechobecne. Pamiętam jak zawsze przy imprezach poruszany był temat, że to są ciągle te same osoby, które przychodzą, a że jest ich co raz mniej, to w sumie dość oczywiste, bo człowiekowi z wiekiem zmieniają się priorytety i obowiązki, więc trudno żeby chodzili na każdą imprezę czy koncert. Nie tęsknię za subkulturami. Tęsknię chyba za poczuciem dobrze spędzonego czasu na imprezie.

MM: A kim byłbyś dzisiaj na takiej imprezie? Tancerzem, dziadersem podpierającym ścianę, czy wnikliwym obserwatorem?

WK: Chyba przeszedłem już wszystkie etapy które wymieniłeś… Przyznam, że bardzo bym chciał wrócić do pierwszego etapu, ale coś mnie zawsze blokowało. Nie potrafię powiedzieć, co… Może pandemiczny brak imprez spowoduje odblokowanie moich oporów i jak tylko pojawią się ponownie imprezy, to tym razem się uda ?

MM: W sumie czemu na ciąg dalszy zabawy z Clicks trzeba było czekać 5 lat?

WK: 5 lat i tak jest lepszym wynikiem, niż 9-letni okres oczekiwania na „prawdziwy debiut”, jak to napisało Dependent o Glitch Machine w 2016 roku. (CLICKS powstało w 2007). Wszystkie moje wydawnictwa zawsze były wydawane w okresie 3-4 lat od siebie. Związane jest to z tym, jak robię muzykę. Po prostu muszę mieć wenę. Nie traktuję robienia muzyki jako pracy, nie jestem muzycznym rzemieślnikiem. Nie potrafię, czy to zmusić się, czy po prostu tak pracować, że codziennie wieczorem siadam przed komputerem i przeznaczam na przykład dwie godziny na „robienie muzyki”. Jak kiedyś próbowałem tak do tego podejść to wyniki tej pracy nie spełniały wymogów czystości powietrza (śmiech). Ja mam swego rodzaju rzuty. Jestem w stanie w jeden weekend zrobić 3 utwory (często bez wokalu) tylko po to, żeby nie móc, nie mieć ochoty nic zrobić przez następne 3 miesiące.

MM: A mnie się wydaje, że Clicks dość konkretnie się umelodyjnił i zrobił jeszcze bardziej przystępny. Dowodem na to niech będzie singlowy „I Dream”, który brzmi jak Pet Shop Boys w piwinicy

WK: O nie, wydało się. Neil miał nikomu nic nie mówić! Eh, a na serio – tak, trochę tak jest. Na płycie, nie wiem czy jest więcej melodii, ale na pewno jest więcej moich prób śpiewania. Zawsze miałem z tym kłopot, gdyż w samochodzie śpiewam sobie wszystkie utwory The Beatles i często też dostawałem dość jasną informację, że powinienem więcej wokalnie działać, ale zawsze miałem problem z wymyślaniem linii melodycznych dla wokalu. Postanowiłem tutaj trochę poeksperymentować i wyjść ze swojej strefy komfortu. Słyszałem oczywiście wiele porównań, że brzmię właśnie jak Neil, czy jak Brian Molko czy Manson (to bardziej na wydawnictwach Controlled Collapse), ale biorę to jako komplementy. Nie zmienię swojego głosu, bo nie widzę powodów, żebym miał to robić, a jak ktoś mnie porównuje do takich artystów (z sukcesami) to chyba powinienem się tylko cieszyć.

MM: Przychylam się do tych porównań. Wiem, że należy traktować ten album z przymrużeniem oka i ironią, ale bardzo szybko, bo już na „Clicks.Dead” uśmiercasz ten projekt, a później zwodzisz odbiorcę, twierdząc, że nie da się cię tak łatwo unicestwić, bo masz Clicks w sobie. To jak to jest?

WK: Oba utwory są bardzo „ode mnie”, jeśli tak można powiedzieć. „Clicks.Dead” powstało na bazie idei „Clicks.Live”. „Clicks.Live” miało być koncertowym wcieleniem Clicks, gdzie jako trio (z Tomkiem Krawcem i Łukaszem Klausem) graliśmy wariacje utworów z płyty i czasem nawet utworów nigdy nie wydanych. Biorąc pod uwagę fakt, że nigdy nie robiliśmy jakoś prób przed koncertami (zdarzała się jedna), to każdy koncert był inny, bo było na nich bardzo dużo improwizacji. Od „Clicks.Live” wyszło „Clicks.Dead” i poszła cała reszta. „The Clicks In Me” natomiast to moje stwierdzenie, że to jednak JA jestem CLICKS. Jestem sporym control freak’iem, szczególnie jeśli chodzi o kwestie artystyczne i zawsze dla mnie współpraca z innymi była dość hmmm, kłopotliwa. Na „Glitch Machine” trochę rzeczy dodali właśnie Tomek i Łukasz, a sporo dodał też Kamil Łazikowski z Soyuz Studio. Drugą płytę chciałem też może spróbować robić z „zespołem”, ale jakoś ostatecznie to nie wyszło. Więc musiałem sam sobie zaśpiewać, że nie ma co się oglądać na innych – Clicks to ja (śmiech)… Wcale mało przymrużenia oka prawda? Cały album jest właśnie taki. Niby wszystko jest przejaskrawione, obrócone w żart, a jednak są to moje konkretne przeżycia czy przemyślenia… Niemniej jednak CLICKS.LIVE.UNTIL.I.DECIDE.NOT (śmiech).

MM: Czy postać ze „Story” to ktoś rzeczywisty?

WK: Nie. Osłuchując wspomnianych wcześniej The Beatles – doszedłem do wniosku, że wiele ich utworów jest zupełnie bardzo „o niczym”. Postanowiłem spróbować zrobić coś podobnego i wymyśliłem taką o to historyjkę.

MM: Co zatem stanie się z Clicks? Wróci zrezygnowany do domu, czy jednak pozostanie na parkietach?

WK: Clicks mimo, że się starzeje i czuje się zmęczone, to jednakowoż jest głodne czegoś…. Nie chciałbym żyć przeszłością i być 36-letnim starcem, mówiącym, że kiedyś to były imprezy. Może i były, ale teraz też mogą być i będę myślał, co zrobić, żeby te teraz były równie fajne, jeśli nie fajniejsze. No, oczywiście – jak najpierw ogarniemy rzeczywistość nas otaczającą.

MM: No właśnie – grałeś gdzieś odkąd zaczęła się pandemia?

WK: Nie. Wszystkie obecnie odbywające się imprezy uznaje za sprzeczne z moimi społecznymi obowiązkami. Jest pandemia. Umierają przez to ludzie. Nie wydaje mi się, żeby to był dobry moment na zbiorowiska ludzi. Wielka Brytania się ponoć zaraz otwiera. Poczekajmy jeszcze chwilę, ogarnijmy nasze zdrowie, a imprezy jeszcze będą. Oczywiście coraz bardziej mi brakuje bycia na scenie, ale nie jest to dla mnie w tym momencie priorytet.

MM: Planujesz jeszcze jakiś klip do któregoś z utworów z „G.O.T.H.”?

WK: Do tej pory premierę miały klipy do „I Dream” (dwa razy ), „Clicks.Dead” oraz najnowszy singiel – „Dropdead”. Mam jeszcze jedno wideo w zanadrzu ale czeka na specjalną okazję.

Rozmawiał: Maciej Majewski

                              

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Prosimy wpisz swój komentarz!
Prosimy podaj swoje imię tutaj.