Stillnox: To była dla mnie ulga – nie być odpowiedzialnym za wszystko

0
1246

Martin Seraphin, nasz rodak na Wyspach, długo czekał na spełnienie swoich marzeń o nagrywaniu muzyki. Przy pomocy kuzynki La Toyi i kilku polskich wokalistek udało mu się je zrealizować, a owocem okazała się płyta „Mercury”. Teraz Stillnox wydał nowy album „ATEN”… Ale to już inna historia, o której opowiedział nam założyciel projektu.

 

 

MM: Z czego wynikała kilkunastoletnia przerwa w działalność Stillnox? Założyłeś przecież ten projekt w 2002 roku.

MS: To nie do końca tak było. W sierpniu 2004 roku wyjechałem po raz pierwszy do Anglii, potem wróciłem na kilka miesięcy, by następnie w 2006 zostać już tu na stałe. Moja kuzynka La Toya ze swoim ówczesnym chłopakiem też w tym samym czasie wyjechała, ale od 2004 roku już przebywa tu na stałe. Ja co jakiś czas nabierałem chęci na muzykę i miałem okresy po kilka miesięcy, kiedy tworzyłem i pisałem teksty. Powstawały nowe numery, a starsze ulepszałem. Ale dorosłe życie i na dodatek w obcym kraju nie było łatwe. Wszystko co skomponowałem, „szło” do szuflady , czyli na dysk komputera. Jeszcze na samym początku wyobrażałem sobie, że tam to jest kraj możliwości i się jakoś wybiję. Teraz widzę okresy, kiedy coś robiłem, bo mam foldery na dyskach zatytułowane Demo 2005, potem 2008, 2013, 2015… Nie miałem motywacji, by coś więcej z tymi utworami robić, bo nie znałem tamtego rynku, w ogóle nie znałem nikogo w klimatach i nie uważałem, że to, co robię jest wystarczająco dobre. I tak właśnie moją pasję przyćmił marazm codzienności. Az do lata 2018… Wtedy powiedziałem sobie, że teraz albo nigdy. Postanowiłem spełnić swoje marzenie i nagrać płytę, dla siebie!

MM: Wówczas pojawiła się płyta „Mercury”, na której zaśpiewały polskie wokalistki z kręgu rocka gotyckiego. Współpraca odbywała się online?

MS: Sam utwór „Mercury” powstał dość dawno. Miał pierwotnie polski tekst i od wielu lat tak nazywałem tytuł swojej płyty, czy też płyty demo. Sama płyta była zbiorem najlepszych moim zdaniem utworów, jakie miałem. Było parę ‘awaryjnych’, ale chciałem nagrać 18. Strasznie dużo, ale wtedy sobie pomyślałem, że być może to jest jedyna okazja i może nie być dalszego ciągu. W międzyczasie, przyszedł mi pomysł, że to byłby fajny patent, by zebrać wszystkie moje ulubione wokalistki na jednej płycie… i na dodatek na mojej. Z niektórymi znałem się osobiście, z innymi tylko przez Internet. Częściowo współpraca odbywała się online. Tak było z Agatą Pawłowicz, która mieszka w Irlandii i z powodów zdrowotnych nie może podróżować. Nigdy się nie spotkaliśmy – ale bardzo mi pomogła na tej pierwszej płycie, dodawała pewności siebie i wiele jej zawdzięczam. Osobiście, spotkałem się w studio jedynie z Mają Konarska. To zabawna historia, bo rozmawiałem z nią o udziale w płycie online i mi pisała, że ona się akurat przeprowadza do Warszawy i że nie ma problemu… Potem się okazało, że ona się wprowadziła do Gregora Rosa, który to właśnie mnie nagrywał i produkował płytę, a Maja wtedy była jego dziewczyną (śmiech). Przez chyba 9 dni u nich byłem, bo studio było w mieszkaniu Gregora. Maja też mi bardzo pomogła i przepięknie zaśpiewała. Ona też zrobiła mi bardzo fajna sesję zdjęciowa i make up. Fajnie się przy tym bawiliśmy. Z Anją Orthodox natomiast znałem się najlepiej. Widzieliśmy się kilka razy podczas mojego pobytu w Warszawie, chyba wtedy nawet u niej nocowałem pierwsze dwie noce. Ona nagrała swoje wokale, gdy ja już wyjechałem do UK i musiałem ją mocno dręczyć do mobilizacji. W końcu wszystko było nagrane i już potem poszło.

MM: A „ATEN” też powstało z takich numerów ‚z folderów’ z poprzednich lat, czy zacząłeś tworzyć ten materiał od początku?

MS: To jest zupełnie inna historia. Miałem plany na następną płytę, ale materiał był taki sobie… I wziąłem na wstrzymanie… Wtedy nastąpiło kilka zbiegów okoliczności, m.in. Castle Party, gdzie z La Toyą pojechaliśmy pierwszy raz po 16 latach przerwy. Przed festiwalem starałem się zapoznać z muzyką zespołów, które miały tam grać i odkryłem Lord Of The Lost. To było duże WOW! Z Gregorem pozostawaliśmy w stałym kontakcie i przyjaźni. Nie mógł być wtedy w Bolkowie, a ‘Lordzi’ jemu też namieszali w głowie. I wtedy zaczął komponować nowe numery, ekspresowo, chyba z tego żalu, że nie może oglądać Lord of The Lost ze mną i La Toyą (śmiech). Zapytał, czy ja nie chciałbym do tego zaśpiewać. Ja odpowiedziałem, że jasne, bo to były fajne numery… „Fade Away”, „Razor blade” i „Broken Flower”, to trzy pierwsze kompozycje. Zaraz pomyślałem o La Toyi i się we trójkę skrzyknęliśmy. Zaproponowałem, aby to zrobić pod szyldem STILLNOX, skoro już tam jakoś nazwa była kojarzona, zamiast tworzyć zupełnie nowy projekt. Mieliśmy 3 sesje nagraniowe w Warszawie od sierpnia do grudnia 2019 roku. Na tej płycie są tylko dwie moje kompozycje. Gregorowi reszta tak dobrze poszła, że skupiłem się na wokalu. On skomponował 9 utworów, ja 2. Powstał też jeden cover… Także, „Aten” to bardzo młoda i świeża płyta.

MM: O ten cover też chciałem zapytać: czemu akurat „Ordinary World” Duran Duran?

MS: Szczerze mówiąc, to nie wiem. Pamiętam, że Gregor w swoim amoku tworzenia napisał mi, że zrobił cover, ale nie chciał powiedzieć, o jaką piosenkę chodzi. Dopiero ciut później przysłał mi mp3 z muzyką i zabiło mi to trochę ćwieka, bo brzmiało znajomo, ale nie miałem pojęcia, co to za utwór. Już nie pamiętam, kto mnie wtedy oświecił w temacie, ale generalnie średnio podobał mi się taki wybór. Ja bym sam nigdy nie zrobił coveru Duran Duran. Miałem duże problemy, jak to zaśpiewać, bo coś mi nie pasowało. Ostatecznie zajęła się tym La Toya. Ona jakoś „załapała” ten numer – podzieliliśmy się kto, co śpiewa. Potem w studio jeszcze dograliśmy dużo chórków i efektów.  Wyszedł z tego naprawdę fajny utwór. Teraz mi się podoba. Zdecydowanie to bardzo ciekawa wersja i dobrze pasuje do klimatu całej płyty.

MM: Które utwory na płycie są zatem Twojego autorstwa?

MS: Mój jest „Spellbound”i „Noctnitsa”. „Spellbound” jest sprzed wielu lat i przeszedł wiele operacji plastycznych i liftingów. A „Noctnitsa” powstała właśnie z myślą o nowej płycie, jeszcze gdy nie wiedziałem ze to będzie „ATEN”

MM: Nie obawiałeś się oddawać pola Gregorowi? W końcu w większości to jego płyta.

MS: Ja wtedy nie miałem wyboru – współpraca szła nam znakomicie, świetnie się dogadywaliśmy prywatni. To była dla mnie ulga – nie być odpowiedzialnym za wszystko. Poza tym, nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale łatwiej mi się układa linie wokalne do cudzych utworów, niż do własnych. Dla Gregora to też była trochę inna muzyczna przygoda, bo on ma swój zespół Rain of Sorrow, gdzie jest liderem. To klimaty metalowo-gotycko-operowe – mnie kojarzy się z Nightwish. Akurat wtedy mieli przerwę w działalności z powodu macierzyństwa wokalistki.

MM: W „When The Man Is Lost” śpiewasz po polsku. Dlaczego?

MS: Cały ten utwór jest po polsku. Tylko jedno zdanie – tytułowe – jest po angielsku. Miałem tekst, który mi bardzo przypasował do muzyki i melodii. Postanowilem, że wersja polska jest fajna, życiowa i niech sobie jest choć jeden utwór po polsku. A tytuł specjalnie zostawiłem angielski, żeby zbiło słuchających z tropu. I faktycznie taki to ma efekt, bo nikt się nie spodziewa tam języka polskiego i on nagle pojawia się niespodziewanie. Cieszę się, że odniosło to taki efekt jak chciałem (śmiech).

MM: Gregor miał więcej numerów  które mogły wejść na płytę?

MS: Nie. Pamiętam, że słyszałem jakiś  ‘zalążek’ czegoś, ale nie było więcej utworów, Poza tym zgodnie stwierdziliśmy, że 60 minut wystarczy. „Mercury” miało 79min (śmiech). Ciężko to ludzie przeżyli, już nie wspominając o dwóch bonusach cyfrowych, które się na płytę nie zmieściły.

MM: A która „Wojna Światów” zainspirowała „War Of The Worlds”, bo seriale pod tym tytułem są dwa, nie wspominając o filmie fabularnym?

MS: To na pewno był ten najnowszy serial. Oglądam tak dużo seriali, że większości nie pamiętam dokładnie, chyba, że zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Tu inspiracja serialowa przeniosła się na wymiar rzeczywisty, czyli wszelakie wojny, jakie się wokół nas bezustannie toczą oraz kontrasty… Bieda-bogactwo, piękno-brzydota, biel i czerń…

MM: Będziecie jeszcze realizować jakieś teledyski?

MS: Zdecydowanie tak. Myślę, że będą jeszcze dwa. Mamy już wybrane utwory. Pozostaje kwestia dobrej koncepcji, funduszy. Ja bym nawet chciał 3 klipy (śmiech). W zasadzie prawie każdy utwór ma potencjał na singla. Więc może ten trzeci będzie lyric video. Zobaczymy, bo dzięki Covidowi nie ma możliwości zaplanowania niczego na 100%.

Rozmawiał: Maciej Majewski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Prosimy wpisz swój komentarz!
Prosimy podaj swoje imię tutaj.