Mariusz Patyra dokonał niezwykłej sztuki: wygrał najbardziej prestiżowy i najbardziej wymagający konkurs na świecie dla skrzypków. Jak z perspektywy czasu polski wirtuoz ocenia swoją drogę do sukcesu i to, co spotkało go po jego osiągnięciu? Jakie emocje towarzyszą mu, gdy dziś wychodzi na scenę?
Dla skrzypków Premio Paganini w Genui to pod względem prestiżu odpowiednik konkursu chopinowskiego dla pianistów. Skala jego trudności też jest podobna: wielu wybitnych muzyków marzy o samym udziale w Premio Paganini, niewielu może pomarzyć o zwycięstwie. Dość powiedzieć, że spośród kilkudziesięciu najlepszych skrzypków z całego świata do ścisłego finału wchodzi tylko szóstka. W 2001 r. Mariusz Patyra okazał się w tym elitarnym gronie najlepszy – wygrał jako pierwszy i, jak na razie, jedyny Polak.
W tym sukcesie nie było żadnego przypadku. Pracował na to bardzo długo. – Kiedy miałem 13-14 lat postawiłem sobie za cel, żeby kiedyś ten konkurs wygrać – mówi Mariusz Patyra. Okoliczności i emocji, jakie mu tego dnia towarzyszyły, nie był jednak w stanie ani zaplanować, ani przewidzieć.
Jak brylant
Gdy miał 3 lata, okazało się, że ma słuch absolutny. Na skrzypcach zaczął grać w wieku 7 lat, pod czujnym okiem ojca, wojskowego, i matki. Oboje mieli wyobrażenie o muzyce, więc musiał się przykładać. Gdy szedł do liceum, ćwiczył już ponad 6 godzin dziennie. W wieku 16 lat miał opanowane wszystkie techniki skrzypcowe, rozwijał wirtuozerię.
– Talent to jest wielki dar, który trzeba szlifować całe życie jak diament, aż do wypolerowania na brylant. Jednak, jeśli masz wyznaczony cel i determinację, to takie życie jest okupione łzami, bólem i wyrzekaniem się wszystkiego po kolei – opowiada Mariusz Patyra.
Wspomina, że przed Premio Paganini był w top formie, miał też na koncie konkursowe doświadczenia. W przeciągu 5 lat wziął udział w 8 konkursach międzynarodowych, zwykle nie dostawał się do finałów. – Byli lepsi. Każda porażka dawała mi jeszcze większego kopa do pracy. Wierzyłem, że wygram ten konkurs – dodaje.
Tuż przed wielkim dniem rozstał się jednak z dziewczyną i mocno to przeżywał. Niewiele brakowało, a w ogóle nie pojechałby do Genui. Dziś wspomina, że ten emocjonalny sztorm miał duży wpływ na jego występ.
– Gra była bardziej nasycona, była w niej głębia i ból. Najlepszą motywacją do sukcesu jest to, że boli cię w środku. Trzeba być na tyle silnym psychicznie, żeby nie rozłożyć rąk i biadolić, tylko zebrać się i walczyć – podkreśla.
Na werdykt czekał ponad 2,5 godz., w niesamowitym napięciu, miał gorączkę ze stresu. Gdy wreszcie go ogłoszono, ktoś musiał trzymać go za rękę. Niedługo po tym ogromnym sukcesie poznał też jego gorzki smak i ciemniejszą stronę, o której rzadko się mówi.
– Mówi się, że przyjaciół poznaje się w biedzie, ale to nieprawda, zawsze ktoś cię pocieszy. Prawdziwych przyjaciół poznajesz wtedy, kiedy osiągasz sukces najwyższych lotów. Prawdziwym przyjacielem jest ten, kto szczerze się z tobą ucieszy, a to poznaje się od razu – mówi „polski Paganini”. I zaznacza: – Nigdy się nie poddaję, zawsze wierzyłem w siebie i mam świadomość, kim jestem, co osiągnąłem i dlaczego to osiągnąłem.
Dodajmy, że ta dziewczyna, z którą rozstał się przed konkursem, teraz jest jego żoną.
Instrument sam nie zabrzmi
Stradivarius kosztuje 1-2 mln euro. Egzemplarz Guarneri del Gesu z pierwszej poł. XVIII w., a do tej pory zachowało się kilkadziesiąt takich instrumentów, kosztuje już 4-5 mln euro. Mariusz Patyra na co dzień gra na kopii modelu Guarneri del Gesu z 1733 roku. Najdroższy smyczek, którym grał, kosztuje 110 tys. euro. Ma dziś status wirtuoza, cenionego na całym świecie. Jednak każdy koncert to dla niego nadal wielkie przeżycie. W dniu występu w ogóle się nie odzywa, żeby nie tracić energii, koncentruje się tylko na skrzypcach.
– Wychodząc na scenę, oddzielam od siebie wszystkie rozterki, problemy, dramaty, szczęścia, nieszczęścia. Inaczej nie porwiesz publiczności, czyli przegrałeś, nie ma cię, bo nikt się nad tym nie lituje – podkreśla Mariusz Patyra.
Kto chciałby poznać polskiego wirtuoza skrzypiec jeszcze lepiej, może obejrzeć obszerny wywiad z nim w internetowym programie „Z tymi co się znają”. Mariusz Patyra opowiada Marcinowi Prokopowi m.in. o tym, dlaczego nie stać go na ubezpieczenie swoich dłoni, co myśli o twórcach disco polo, dlaczego jeździ na ryby, a Michaela Jacksona stawia w jednym rzędzie fenomenów muzycznych z Vivaldim i Mozartem.