Polski Paganini. Poznaj niezwykłego wirtuoza

0
1550

Mariusz Patyra dokonał niezwykłej sztuki: wygrał najbardziej prestiżowy i najbardziej wymagający konkurs na świecie dla skrzypków. Jak z perspektywy czasu polski wirtuoz ocenia swoją drogę do sukcesu i to, co spotkało go po jego osiągnięciu? Jakie emocje towarzyszą mu, gdy dziś wychodzi na scenę?

 

Dla skrzypków Premio Paganini w Genui to pod względem prestiżu odpowiednik konkursu chopinowskiego dla pianistów. Skala jego trudności też jest podobna: wielu wybitnych muzyków marzy o samym udziale w Premio Paganini, niewielu może pomarzyć o zwycięstwie. Dość powiedzieć, że spośród kilkudziesięciu najlepszych skrzypków z całego świata do ścisłego finału wchodzi tylko szóstka. W 2001 r. Mariusz Patyra okazał się w tym elitarnym gronie najlepszy – wygrał jako pierwszy i, jak na razie, jedyny Polak.

W tym sukcesie nie było żadnego przypadku. Pracował na to bardzo długo. – Kiedy miałem 13-14 lat postawiłem sobie za cel, żeby kiedyś ten konkurs wygrać – mówi Mariusz Patyra. Okoliczności i emocji, jakie mu tego dnia towarzyszyły, nie był jednak w stanie ani zaplanować, ani przewidzieć.

Jak brylant

Gdy miał 3 lata, okazało się, że ma słuch absolutny. Na skrzypcach zaczął grać w wieku 7 lat, pod czujnym okiem ojca, wojskowego, i matki. Oboje mieli wyobrażenie o muzyce, więc musiał się przykładać. Gdy szedł do liceum, ćwiczył już ponad 6 godzin dziennie. W wieku 16 lat miał opanowane wszystkie techniki skrzypcowe, rozwijał wirtuozerię.

Talent to jest wielki dar, który trzeba szlifować całe życie jak diament, aż do wypolerowania na brylant. Jednak, jeśli masz wyznaczony cel i determinację, to takie życie jest okupione łzami, bólem i wyrzekaniem się wszystkiego po kolei – opowiada Mariusz Patyra.

Wspomina, że przed Premio Paganini był w top formie, miał też na koncie konkursowe doświadczenia. W przeciągu 5 lat wziął udział w 8 konkursach międzynarodowych, zwykle nie dostawał się do finałów. – Byli lepsi. Każda porażka dawała mi jeszcze większego kopa do pracy. Wierzyłem, że wygram ten konkurs – dodaje.

Tuż przed wielkim dniem rozstał się jednak z dziewczyną i mocno to przeżywał. Niewiele brakowało, a w ogóle nie pojechałby do Genui. Dziś wspomina, że ten emocjonalny sztorm miał duży wpływ na jego występ.

Gra była bardziej nasycona, była w niej głębia i ból. Najlepszą motywacją do sukcesu jest to, że boli cię w środku. Trzeba być na tyle silnym psychicznie, żeby nie rozłożyć rąk i biadolić, tylko zebrać się i walczyć – podkreśla.

Na werdykt czekał ponad 2,5 godz., w niesamowitym napięciu, miał gorączkę ze stresu. Gdy wreszcie go ogłoszono, ktoś musiał trzymać go za rękę. Niedługo po tym ogromnym sukcesie poznał też jego gorzki smak i ciemniejszą stronę, o której rzadko się mówi.

Mówi się, że przyjaciół poznaje się w biedzie, ale to nieprawda, zawsze ktoś cię pocieszy. Prawdziwych przyjaciół poznajesz wtedy, kiedy osiągasz sukces najwyższych lotów. Prawdziwym przyjacielem jest ten, kto szczerze się z tobą ucieszy, a to poznaje się od razu – mówi „polski Paganini”. I zaznacza: – Nigdy się nie poddaję, zawsze wierzyłem w siebie i mam świadomość, kim jestem, co osiągnąłem i dlaczego to osiągnąłem.

Dodajmy, że ta dziewczyna, z którą rozstał się przed konkursem, teraz jest jego żoną.

Instrument sam nie zabrzmi

Stradivarius kosztuje 1-2 mln euro. Egzemplarz Guarneri del Gesu z pierwszej poł. XVIII w., a do tej pory zachowało się kilkadziesiąt takich instrumentów, kosztuje już 4-5 mln euro. Mariusz Patyra na co dzień gra na kopii modelu Guarneri del Gesu z 1733 roku. Najdroższy smyczek, którym grał, kosztuje 110 tys. euro. Ma dziś status wirtuoza, cenionego na całym świecie. Jednak każdy koncert to dla niego nadal wielkie przeżycie. W dniu występu w ogóle się nie odzywa, żeby nie tracić energii, koncentruje się tylko na skrzypcach.

Wychodząc na scenę, oddzielam od siebie wszystkie rozterki, problemy, dramaty, szczęścia, nieszczęścia. Inaczej nie porwiesz publiczności, czyli przegrałeś, nie ma cię, bo nikt się nad tym nie lituje – podkreśla Mariusz Patyra.

Kto chciałby poznać polskiego wirtuoza skrzypiec jeszcze lepiej, może obejrzeć obszerny wywiad z nim w internetowym programie „Z tymi co się znają”. Mariusz Patyra opowiada Marcinowi Prokopowi m.in. o tym, dlaczego nie stać go na ubezpieczenie swoich dłoni, co myśli o twórcach disco polo, dlaczego jeździ na ryby, a Michaela Jacksona stawia w jednym rzędzie fenomenów muzycznych z Vivaldim i Mozartem.

 

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Prosimy wpisz swój komentarz!
Prosimy podaj swoje imię tutaj.