Michał Błaszak (DiscoPogo): My od zawsze bawimy się stylami

0
837

Formacja DiscoPogo pod dwóch ep-kach, wreszcie pokusiła się o pełnowymiarowy album. Płytę „Nasz klient nasz funk” trudno jednak jednoznacznie sklasyfikować gatunkowo, bowiem mariaż brzmień jest na niej dość różnorodny. O tym między innymi opowiedział mi basista grupy – Michał Błaszak.

 

 

MM: Wszyscy w zespole macie ponoć różne gusty muzyczne, to pozwól, że najpierw zapytam o Twoje

MB: No, to że każdy z nas wychował się na trochę innej muzyce, nie ulega wątpliwości. Osobiście w tym, co gram, najwięcej inspiracji czerpię z klimatów punkowych, ale też z pogranicza punku i funku. Brzmi paradoksalnie, ale gdybym miał wskazać na stylistykę konkretnego zespołu, to byłoby to Red Hot Chili Peppers. Niemniej trochę mocniejszych i bardziej industrialnych klimatów od Trenta Reznora i Nine Inch Nails też nieraz wpływa na to, co mi w głowie siedzi. Choć na pewno rzadziej przelewa się na naszą twórczość i jest mocno zmiękczone. Na co dzień staram się słuchać każdej muzyki, od klasyki po pop, bo wszędzie można znaleźć coś, co przykuje uwagę. Może poza disco polo…

MM: Pytam, bo „Nasz klient, nasz funk” jest podszyty nie tylko tym gatunkiem.

MB: Jeśli masz na myśli tytuł albumu, to zdecydowanie. My od zawsze bawimy się stylami i choć staramy się, by nasze piosenki coś łączyło, jakiś element spajający wynikający ze stylu gry, czy brzmienia, to nie stronimy od eksperymentów i to czasem dość skrajnych (śmiech). Na tej płycie można wychwycić multum inspiracji muzycznych. Mamy jednak nadzieję, że mimo tego, w każdym z utworów słychać to „coś” co wskazuje na to, że to właśnie DiscoPogo.

MM: To ‚coś’ chwilami ciężko zdefiniować. Sam mam problem z jednoznacznym określeniem tej płyty

MB: Toteż nie bez powodu, gdy ktoś pyta nas o styl muzyczny jaki gramy, odpowiadamy, że najlepiej definiuje go nazwa zespołu. Nie ukrywam, że to bywa problematyczne, gdy np. formularz zgłoszeniowy na festiwal zawiera pole „styl” i niestety nigdy jeszcze nie było do wyboru opcji „punko-funko-disco-rock”.

MM: Przechodząc zatem do zawartości płyty, to zastanawiam się po prostu, czy nie chcieliście na nią nagrać wszystko, co potraficie.

MB: Ha! Potrafimy dużo więcej! (śmiech). Ale to nie tak. Zakładamy, że każda z piosenek może się podobać na swój sposób. I choć niektóre z nich mocno odstają stylistycznie, czujemy, że gdyby wziąć pod uwagę kolejność, w której powstawały, jakiś styl się klaruje. Podczas koncertów staramy się tak formować energię z nich płynącą, by finalnie stanowiło to jedną całość. Myślę też, że doświadczenie wynikające z odbioru poszczególnych utworów, pomoże nam się trochę precyzyjniej ukształtować na przyszłość. Choć logicznym wydawałoby się podzielenie tego materiału na 2-3 EP-ki, jednak zdecydowaliśmy się na pełnoprawne wydawnictwo, z nastawieniem na to, że tą zabawę stylami spina w całość warstwa liryczna, będąca żartobliwym komentarzem na temat otaczającej nas rzeczywistości.

MM: A o czym w takim razie traktują utwory ‘obcojęzyczne’?

MB: No te dwa numery to na pewno ewenement i niezły szok dla słuchających album. Vincenzo jest Włochem z pochodzenia i nie mogliśmy odmówić mu by na płytę nie trafił „Felicifunk” opisujący jego sentyment do korzeni włoskiej kultury współczesnej, od narodzin Italo Disco, przez włoskie kino z minionych lat, no i oczywiście zamiłowania kulinarne. Drugim obcojęzycznym utworem jest „Eslavo Latino” i opowiada historię gościa, który gdzieś w środkowej Europie, ubrany w ciepłe, wełniane kalesony, marzy o palmach, słońcu i karnawale w Rio De Janeiro. Możemy się poszczycić tym, że ta piosenka ma szansę osiągnąć status utworu najrzadziej w historii puszczanego w hiszpańskojęzycznych rozgłośniach! Ale czas pokaże. Mamy nadzieję, że tu, na miejscu, będzie to porcja słonecznej osłody na jesienne i zimowe wieczory.

MM: A „Samba de Mario”?

MB: „Samba de Mario”, choć ma polski tekst, korzeniami muzycznymi również ociera się o Amerykę Południową. Tytuł to mały hołd dla naszego gitarzysty Mariusza, który po dołączeniu do zespołu na jednej z pierwszych prób zaproponował, byśmy popracowali nad takim właśnie motywem. Tekst pokazuje, że bawienie się takimi radosnymi rytmami w szaro-burych realiach, nie grozi żadnymi konsekwencjami – trzeba siać pozytywną energię, nawet bez Enrique w duecie z Vinim (śmiech). Może docelowo każdy z nas doczeka się swojego flagowego utworu. Idąc tym tropem musimy nagrać jeszcze 4 albumy, po jednym na głowę. Ja mam już zaklepany swój tytuł, powstały nawet pierwsze muzyczne szkice, ale póki co, to co dzieje się w naszej piwnicy, zostaje w piwnicy.

MM: Bliżej Wam do rasta czy do rock and rolla?

MB: Raczej do rastamana turlającego się z górki z kamieniem w dłoni. Są kolory, jest radość, jest energia, może nawet trochę niezdarności w tych fikołkach. A kamień w dłoni to trochę jak symbol buntu, ale jest pomalowany na różowo. Dowcipem i ripostą celujemy w to, co nam się dookoła nie podoba. Butelek z benzyną brak, póki co… Nie zdziwię się jeśli przewaga punkowo-rock’n’rollowego grania pojawi się w kolejnych utworach. Ale już nie raz nasze koncepcje wywracały się do góry nogami w procesie twórczym (śmiech).

MM: Planujecie jeszcze jakiś teledysk poza tytułowym?

MB: A jakże. Na pewno mamy pomysły, choć ich kształt nie wyklarował się jeszcze dostatecznie mocno, by zabrać się do pracy nad wykonaniem. Koncepcja klipu dla „XXI Wieku” dojrzewa chyba najlepiej, więc mam nadzieję, że to dopniemy, by jak najszybciej podzielić się z fanami również jakąś nowością na warstwie wizualno-fabularnej.

MM: Przypuszczam, że szykujecie obraz zanurzony mocno w obecnej rzeczywistości?

MB: Trudno byłoby to ująć lepiej. O niej właśnie jest utwór. Sinusoida epokowa odbiła się od szczytu i leci na złamanie karku. Kto żyw, niech kocha, stroni od polityki i je dużo warzyw.

MM: Zagracie jeszcze na żywo w tym roku?

MB: Właśnie mamy za sobą serię trzech koncertów, w tym dwóch w ostatni weekend i póki co nie mamy konkretnego planu na grudzień. Niemniej, rozglądamy się za kolejnymi okazjami do zagrania, które czasem ogranicza nam fakt, że nie utrzymujemy się z grania i przez wzgląd na pracę czy sprawy rodzinne, mamy czasem ograniczone pole do spięcia naszej dostępności z terminami w lokalach. Mam jednak nadzieję, że przynajmniej jeszcze jeden gig uda się dopiąć, ale ponieważ opcji jest kilka, nie będę zapeszał gdzie. No i szykujemy się też na finał WOŚP, jak co roku. To jest w naszym kalendarzu pozycja obowiązkowa i sposób na wejście z przytupem w kolejny rok. Zobaczymy, czy uda się taki koncert tym razem zrealizować dla publiki na żywo.

Rozmawiał: Maciej Majewski

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Prosimy wpisz swój komentarz!
Prosimy podaj swoje imię tutaj.