Łukasz Lazer: Trzeba dbać o siebie każdego dnia!

1
3832

Z zespołem Red Lips spotkałam się kilka lat temu w Krakowie, w pięknym hotelu Farmona. Przyjechałam odpocząć z przyjaciółką, oni na koncert w jednym ze studenckich klubów. Fajnie zaczęło nam się rozmawiać w hotelowej restauracji, poczuliśmy tę samą dobrą energię i wieczorem wylądowałam razem z nimi na koncercie. To wtedy po raz pierwszy usłyszałam Rudą na żywo. Co za głos! Oniemiałam. Byłam pod wrażeniem jej pięknej figury, boskich włosów i świetnego wokalu. Mój wzrok przykuł wtedy także On – Łukasz Lazer. Założyciel zespołu. I to właśnie dziś postanowiłam jego zaprosić do tej rozmowy.

 

 

Ilona Adamska: Gdybyś mógł określić siebie w trzech słowach?

Łukasz Lazer:  Bardzo się cieszę, że udało nam się znaleźć chwilę i dokończyć temat, który zaczęliśmy kilka lat temu. 🙂 Miło obserwować, że nasze osobowości wciąż poszukują i my nadal chcemy się rozwijać. W trzech słowach określiłbym siebie jako pracowitego, mocno stąpającego po ziemi człowieka, z naciskiem na człowieka.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że od zawsze kochałeś brzmienie Seattle: Nirvana, Alice in Chains, Pearl Jam. Miałeś też pociąg do mocnych i czarnych odmian death metalu. Skąd więc przygoda z formacją Ivan & Delfin? Przecież to zupełnie inna bajka…

– Faktycznie odbyłem przygodę z Ivanem – bardzo dobrze nam szło. Za każdym razem, gdy wracam z ZaiKS-u, to z uśmiechem na twarzy. Od dziecka zajmowałem się tworzeniem melodii i udało mi się stworzyć hit „Jej czarne oczy”. Chyba każdy poznał tę melodię… Taki miałem epizod, a do tego około 250-300 koncertów rocznie przez kilka lat, aż do momentu rozstania, które wyszło nam na dobre. Co do Seattle, to przez długi czas nosiłem długie włosy, grałem na gitarze i słuchałem na okrągło Nirvany, Pearl Jam, Alice in Chains. Od ojca dostałem wtedy też pakiet płyt z muzyką Tadeusza Nalepy – mniej Seattle, ale pierwszy raz usłyszałem, jak w Polsce można zagrać na gitarze i komponować takie melodie i brzmieć w tamtych czasach jak amerykański band. Droga czasami była bardziej kręta, niż byśmy chcieli.

Poza tym, że jesteś gitarzystą i menedżerem Red Lips, jesteś także kompozytorem, który napisał dziesiątki piosenek dla wielu polskich gwiazd, wyprodukowałeś także kilka znanych hitów. Która rola jest ci najbliższa?

– Zawsze staram się być profesjonalistą i dać światu to, co we mnie najlepsze i najpiękniejsze. Mama powtarzała mi, że powinienem grać, więc kiedy byłem jeszcze gówniarzem, ojciec kupił mi pierwszą elektryczną gitarę i wzmacniacz. Grałem, ćwiczyłem, słuchałem muzyków lepszych od siebie i doskonaliłem warsztat, komponowałem i układałem melodie. Kilka tygodni po egzaminach maturalnych wyjechałem do Warszawy, za pracą i w poszukiwaniu i odkrywaniu muzyki. Zaczynałem od pubów, przez wieczorne jam session w istniejącym jeszcze w roku 2002 roku klubie „Akwarium”. Z biegiem poznawałem środowisko, poznałem wielu wspaniałych muzyków, z którymi do dzisiaj utrzymuję kontakt i mijam się w trasie. Kilka lat temu sytuacja w zespole Red Lips stała się na tyle poważna, że musiałem zająć się też organizacją, logistyką, poszerzać kontakty nie tylko muzyczne, ale również budować relacje z mediami, dziennikarzami, zajmować się urzędowymi sprawami. W pewnym momencie mój numer telefonu mieli już chyba wszyscy najważniejsi muzyczni decydenci w Polsce i tak stałem się menedżerem. Okazało się, że ja po prostu lubię tę robotę i kocham życie w akcji, na wyjazdach i lubię wyzwania. Chociaż nie powiem, są momenty lepsze i gorsze, bywa, że wpadam w furię. W muzyce też mam słabsze i lepsze momenty, ale w tym obszarze mogę być zawsze, kim chcę, a kiedy robię biznesy, nie zawsze mogę powiedzieć głośno to, co myślę. Pokochałem jedną i drugą rolę, to są moje pasje, a bez miłości i dawania z siebie wszystkiego nie dojdzie się nigdzie wysoko. A ja mam duże ambicje.

Bycie właścicielem i menedżerem zespołu to także biznes. Zespół funkcjonuje podobnie jak firma. Jakimi wartościami kierujesz się w swojej pracy?

– W dzisiejszych czasach zespoły są jak mali i średni przedsiębiorcy, są też i duzi. Tak należy to dzisiaj postrzegać. Niezmiennie przez cały czas, odkąd powstała moja firma i wcześniej, kieruję się kilkoma zasadami, które dają mi solidny grunt, bo kontakt z ziemią musisz mieć cały czas. Kiedy odlatujesz i tracisz komunikację z rzeczywistością, koniec jest bliski. Szczerość – bez niej nie zbudujemy relacji, Lojalność – partnerzy muszą mieć poczucie, że mogą na tobie zawsze polegać. Bycie słownym – jeśli daję komuś słowo, to zawsze go dotrzymuję. Odcinam się od ludzi, którzy mają w sobie mało wiary w siebie i co za tym idzie mało wiary w powodzenie projektu, odcinam się od sytuacji, w której czuję „kwas”. Nie stworzysz nic dobrego w gęstej atmosferze. Przyjaźń – może nie jest to nowoczesne podeście, ale uważam, że to jest ogromna wartość – wielu partnerów, z którymi pracuję, od lat jest moimi przyjaciółmi, a ja ich. Jest jeszcze kilka nowych, mniejszych wartości, nad którymi pracuję, ale one zbyt dynamicznie się zmieniają – jestem na etapie badania ich w różnych przedziwnych sytuacjach biznesowo-partnerskich.

Życie artysty muzyka to życie poza schematami. Styl życia, który prowadzisz, wybrałeś świadomie?

– Śmiało i jak mantrę powtarzam, że pracuję po obu stronach barykady. Jestem artystą muzykiem i działam dla dobra zespołu i jestem też właścicielem marki Red Lips i menadżerem firmy RED BERRY MUSIC, która zarządza wizerunkiem oraz prowadzi działalność wydawniczą i koncertową. Rozumiem bardzo dobrze potrzeby jednej i drugiej strony, ponieważ sam niejednokrotnie po obu stronach byłem. To mój własny, zawodowy sukces, że życie tak poukładało się, że jestem tu, gdzie jestem. Uwielbiam swobodę, niezależność, wolność wypowiedzi, nienormowany czas pracy. Lubię decydować sam o swoim losie i lubię, kiedy ludzie, którzy zaufali mi kilka lat temu, są dzisiaj ze mną nadal i czują się bezpiecznie. To w końcu pośrednio ja zarządzam ich czasem, finansami i sprawiam, co sprawia, że każdego roku Red Lips wspina się po drabince wyżej i wyżej. Tak naprawdę zawsze kierowałem się w życiu tym, aby być niezależnym i pracować na swoim. Konsekwentnie od kilkunastu lat i tak się właśnie dzieje.

Jak doszło do powstania zespołu Red Lips? Czy to prawda, że wszystko zaczęło się od waszego spotkania z Rudą?

– W skrócie powiem, że gdybym na swojej drodze nie spotkał tak pięknej wewnętrznie osoby jak Ruda, to nigdy nie powstałby projekt Red Lips. To jest klucz do sukcesu tego zespołu, tu się wszystko zgadza i taki zestaw daje niesamowite możliwości pracy dla menedżera. Tak upartej i dążącej po swoje osoby jeszcze nie spotkałem, dlatego cieszę się z tego, co przyniósł los i że spotkaliśmy się ponad 10 lat temu w Ciechocinku (nie był to turnus). Spotkaliśmy się na jednej scenie. Zadzwoniłem do Rudej po 2 latach od naszego spotkania i od tego się zaczęła nasza przygoda i trwa do dziś. Red Lips to zgrany duet – Ruda i Lazer. Od tego się wszystko zaczęło.

Pamiętasz początki rodzącego się między wami uczucia?

– Pamiętam dużo, może nie wszystko, ale te najważniejsze momenty, chwile i miejsca z całą pewnością. Uczucie, które dojrzewało, a jednocześnie rodziło się każdego kolejnego dnia na nowo. Mieliśmy dużo czasu, aby się dobrze poznać, dużo rozmawialiśmy, staliśmy się przyjaciółmi, w pewnym momencie wiedzieliśmy o sobie wszystko i kiedy wszystko zostało już powiedziane i każdy gest został wykonany, wtedy BANG! – kolejna ściana zostaje zburzona – tworzyliśmy coś własnego, pięknego i tak jest do dzisiaj.

Nie macie problemu z łączeniem życia prywatnego z zawodowym? Rzadko takie rozwiązania w show-biznesie sprawdzają się na dłużej…
– Słyszałem o tym już tyle razy, a zabawne jest to, że nigdy nie słyszałem – od nikogo – że takie rozwiązania w show-biznesie się sprawdzają albo że mogą się sprawdzić. Jesteśmy z Rudą tym wyjątkiem od reguły. Ciekawe jest to, że ja na piwo nie chodzę z kumplami tylko z Rudą, ona też jest moim doradcą w wielu biznesowych kwestiach. W naszym związku dominuje szacunek i zaufanie – to cementuje nasz związek. Nie wyobrażam sobie budowania więzi bez tych wartości i przyjaźni. Gdybyśmy nie dbali o nie każdego dnia, wtedy faktycznie mogłoby dojść do rozłamu takiego związku w show-biznesie.

Mówi się, że faceta w kobietach pociąga ciało, ale zakochuje się w jej osobowości. Dla mężczyzn długoterminowo liczy się jednak inteligencja. Coś jeszcze? Co Ciebie najbardziej kręci w kobietach?

– Myślę, że każdy ma swój wymarzony ideał partnera. Jest to sprawa indywidualna, jednak oparta w dużej mierze na tym, o czym wspomniałaś. Ludzie wrażliwi zawsze zwrócą uwagę na piękno, mężczyzna zawsze zwróci uwagę na piękną kobietę. Czasem piękno jest na tyle silne, że budzi się w nas chęć zbliżenia się do piękna i chęć poznania, zdobycia i bycia bliżej i jeszcze bliżej każdego dnia i godziny, aby ostatecznie go doświadczyć. O piękno trzeba dbać, nie można stracić piękna z oka i z serca. Z czasem piękno przeradza się i zakochujemy się w nowej, nieodkrytej dotąd przez nas przestrzeni. Wydaje mi się, że ważne są proporcje tych składowych: piękno zewnętrzne, wewnętrzne, inteligencja, wdzięki i tzw. to coś, co dla każdego z nas jest czymś innym i wyjątkowym. Ja – często wspomina to Ruda – mam słabość do kobiet wyższych od siebie, dlatego zdarza się, że proszę, aby moja żona włożyła szpilki najwyższe, jakie ma. Jeśli chodzi o piękno, inteligencję i charyzmę, to wiadomo, że jestem za, bo kto z nas tego nie kocha?

Co dla Ciebie znaczy być prawdziwym mężczyzną!

– Być odpowiedzialnym za swoje czyny, swoich najbliższych, rodzinę, przyjaciół. Brać sprawy w swoje ręce. Nie oglądać się na nikogo. Kochać się namiętnie i długo.

Faceci w porównaniu z kobietami są bardziej konkretni, co nie znaczy, że niczego nie przeżywają. Każdy z was ma swój własny świat przeżyć, tyle że raczej nie ma potrzeby o tym mówić. Gdy facet ma problem, idzie najczęściej na siłownię, biega, musi się zmęczyć, wypocić. A jak Ty odreagowujesz negatywne emocje?

– Ja mam ten komfort, że mam przy sobie swojego największego przyjaciela – swoją żonę – Rudą. Ona mnie zna i wie, że jeśli coś mnie gryzie, to potrzebuję z nią omówić temat. Po rozmowie znika całe moje niepotrzebne zamartwianie się. A gdy najdzie mnie, to zamieniam swoje myśli złe i dobre w muzykę. Godzinami potrafię dłubać przy frazie muzycznej i rozbudowywać ją na wiele sposobów, aż do pełnej produkcji muzycznej – tak powstało mnóstwo świetnych produkcji, które napisałem.

Sprawiasz wrażenie niepoprawnego optymisty, pełnego werwy i niezłego powera. Miewasz kiedykolwiek chwile zwątpienia, słabości?

– Nie wiedziałem, że sprawiam takie wrażenie. Pod moją czaszką kłębi się mnóstwo myśli, procesor bezustannie mieli dane i analizuje sytuacje, z którymi muszę się zmierzyć za chwilę lub z którymi się już zmierzyłem. Staram się być optymistą, nie zawsze jest to takie proste. Chowam dużo zmartwień gdzieś głęboko, bo to moje zamartwianie się na zapas i nikogo innego i wiem też, bo sprawdziło się to już nieraz, że takie zamartwianie nic wartościowego nie wnosi – nie potrafię jeszcze nad tym zapanować. Próbuję. Słabości to ważny element naszego istnienia – kiedy wyobrażam sobie świat bez słabości, to nic dobrego w nim nie znajduję, to nasze wątpliwości i kompleksy pchają nas do przodu, musimy tylko nauczyć się panować nad tymi słabościami i zamieniać je w siłę, być odważnym i dzielnym w walce o swoje, to taka sztuka zarządzania w kryzysowej sytuacji, przydatna rzecz.

Dużo z Rudą podróżujecie. Która z podróży była dla Was najważniejsza?

– Tylko w Polsce potrafimy zrobić w ciągu roku 80-100 tys. kilometrów. Trasy koncertowe, programy TV, imprezy specjalne itd. Jednak najważniejsza dla nas jak dotąd podróż to ta do Tajlandii, gdzie się pobraliśmy. Zorganizowaliśmy sobie ślub, o jakim marzyliśmy, po hippisowsku, na bosaka, o zachodzie słońca, na przepięknej, malowniczej plaży, którą sami wybraliśmy, objeżdżając skuterkiem wyspę Koh Samui. Tam zaczęliśmy nowy etap w naszym życiu – przysięgliśmy sobie wiele ważnych rzeczy i teraz realizujemy plan. Nowy plan.

Lubisz dobre samochody? Kręci Cię motoryzacja?

– Tak, to w zasadzie wygląda tak, że ja nigdy nie myślałem, że będę interesować się motoryzacją, u mnie to chyba przychodzi z wiekiem. Właśnie zakupiliśmy pięknego czarnego mercedesa, który jest wielką i ciężką kanapą, która płynie po drogach. Mam też świeżo przebudowanego busa koncertowego, gdzie czujesz się jak klient VIP, projekt by Ruda, to taki domek na kółkach. Jednak moim największym marzeniem jest – śmieje się z tego Ruda – czarny ford mustang z czerwonymi skórami, 2-osobowy, dlaczego? Bo w głowie mam taki obraz: Ruda i ja wytatuowani, na bosaka, latem, nad ranem pędzimy po pustej drodze do najbliższej wsi do jedynego otwartego w okolicy sklepu spożywczego po…bułki na śniadanie. Nic na to nie poradzę – taki obraz mam.

Jak wygląda Twoje życie poza koncertami i byciem w trasie?

– Koncerty to praca połączona z pasją, od dziecka marzyłem o staniu na scenie i graniu na gitarze w rockowej kapeli. Kiedy wracamy z trasy, siadam w swoim biurze/studiu przed komputerem i dalej pracuję. Piszę nowe piosenki, produkuję muzykę, odbywam spotkania, jadam z żoną sushi i zabieram ją – jeśli nie jest aktualnie na diecie – do naszych ulubionych restauracji z kuchnią włoską lub japońską, czasami odwiedzimy Gdańsk, polubiliśmy to miejsce. Spotykamy się z przyjaciółmi, z rodziną. Słucham i wciąż uczę się słuchać muzyki – to moja pasja, największa, muzyka, dla niej jestem w stanie zrobić wszystko.

Największe marzenie/pragnienie, które dopiero przed Tobą?

– Zawodowo marzę o własnej firmie zajmującej się managementem, wydawaniem muzyki i działaniu na rynku koncertowym dla innych artystów, których sam wybiorę i przeprowadzę ich wejście na rynek muzyczny po swojemu. Życiowo – być szczęśliwym człowiekiem, spełnionym życiowo, młodzieńczo zakochanym, zdrowym, mającym siłę. Być dobrym człowiekiem.

fot. Mateusz Nasternak

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Prosimy wpisz swój komentarz!
Prosimy podaj swoje imię tutaj.