Kabaret Paranienormalni: Rozśmieszamy, ale nie obrażamy

1
3185
Igor Kwiatkowski

Na wywiad umawiamy się w modnej knajpce Piotra Najsztuba przy ul. Mokotowskiej w Warszawie. Chłopcy wpadają spóźnieni, na wywiad zostaje nam jedynie 30 minut, bo przy stoliku obok czeka kolejny dziennikarz. Igor Kwiatkowski, Robert Motyka, Michał Paszczyk i Rafał Kadłucki czyli Kabaret Paranienormalni.

Od lat jesteście na szczycie. Należycie do najbardziej lubianego, cenionego i nieszablonowego kabaretu. Wasza recepta na sukces?
Michał: Robić to, co się kocha, bawić się tym i czerpać z tego jak największą przyjemność. Stawiamy na szaleństwo z domieszką absurdu.
Igor: Lubimy kiedy jest między nami fajna energia, gdy nie wieje nudą. Nasz sukces to również ciężka praca i wytrwałość.

Niektórzy jeszcze tego nie wiedzą, więc zapytam: skąd pomysł na nazwę kabaretu „Paranienormalni”?
Igor: To gra słowna. Zakładałem kabaret razem z Robertem. Było nas dwóch, dwóch to para. Jesteśmy również trochę nienormalni, lubimy się wygłupiać, stąd połączenie słów – Paranienormalni.

Paranienormalność to według Was?
Robert: Mieszanka szaleństwa, absurdu, kolorów, teatru, światła, energii. To ogromna radość, którą mamy w sobie. To również rozmowa z widzem.

Czy możecie zdradzić jak doszło do powstania Waszego kabaretu? Wiem, że poznaliście się w klubie, w którym Robert był DJ-em, a Igor kucharzem…
Robert: Kabaret powstał w 2004 roku w Jeleniej Górze. Spotkaliśmy się w klubie jazzowym, gdzie pracowałem jako DJ. Byliśmy z Igorem dwoma kogutami, którzy organizowali tzw. bitwy na żarty. W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że odbieramy na tych samych falach, mamy podobną energię i postanowiliśmy założyć kabaret.
Igor: Można śmiało powiedzieć, że kabaret powstał z wygłupów. Od początku wspierał nas Rafał Kadłucki – reżyser i osoba odpowiedzialna za techniczne walory występów Paranienormalnych. W 2008 roku do naszego zespołu dołączył Michał.

Robercie, pamiętasz swój pierwszy występ z Igorem?
Robert: Nasz pierwszy występ miał miejsce na weselu kolegi. Mieliśmy napisane pięć skeczów. Stwierdziliśmy, że naszym prezentem ślubnym będzie właśnie występ, który – nie da się ukryć – przebiegał w bardzo nerwowej atmosferze. Po raz pierwszy mieliśmy bowiem stanąć przed mikrofonem i szerszą publicznością. Zżerała nas niewyobrażalna trema. Presja ogromna. Ktoś nagrał ten nasz występ. Mieliśmy zatem pierwsze demo, wysłaliśmy je na konkurs. Jury stwierdziło jednak, że to nie ten poziom. Byliśmy zdegustowani, bo myśleliśmy, że jesteśmy mistrzami świata (śmiech). Początki były bardzo trudne, ale uczyły nas pokory. Poznawaliśmy się nawzajem z Igorem, poznawaliśmy publiczność, zaczęliśmy startować w konkursach, trzeba było okiełznać ten lęk, który pojawiał się podczas wychodzenia na scenę.
Igor: Dziwne uczucie, kiedy stoisz na scenie i całe ciało z powodu tremy mówi ci, żebyś uciekał. Ściśnięty żołądek, suchość w gardle, nie możesz nic powiedzieć, a tu trzeba wyjść do ludzi i jeszcze ich zabawić. Wspominam z sentymentem nasze pierwsze występy, pojawiły się nieraz łzy wzruszenia. To było niesamowite.


Podobno mieliście specjalny zeszyt, w którym Igor spisywał skecze. Nosił wszędzie ze sobą teczkę i trzy kolorowe długopisy, którymi notował podział na role, didaskalia…
Igor: Tak! Fajnie się to dzisiaj wspomina (śmiech). Nasz kolega, który mieszka obecnie w Cambridge, ma podobno ten zeszyt. Tak to sobie wymyśliłem, że będzie to bardzo profesjonalne, kiedy będę miał trzy długopisy i jedna postać mówi czerwonym długopisem, druga zielonym, a didaskalia będą na niebiesko. Pierwsze nasze skecze były o złotej rybce. Byliśmy bowiem pod mocnym wpływem Kabaretu Potem, pewnej teatralności i melodyjności tekstów. Powielaliśmy nasze wzorce. Potem Robert wpadł na świetny pomysł i wypożyczył książkę Władysława Sikory- twórcy Kabaretu Potem, który spisał wszystkie zasady dobrego kabaretu.

Czy we współczesnym kabarecie istnieją jeszcze jakieś tematy tabu? Kabaret idzie z duchem czasu?

Igor: Oczywiście, że idzie. Publiczność lubi się śmiać z rzeczy dotyczących nas na co dzień. Powstają zatem skecze, których akcja dzieje się w urzędzie, na poczcie, w sklepie, na stacji benzynowej, w muzeum itd. Form, w jakich można opowiedzieć te historie, jest mnóstwo. Każda jest dopuszczalna, pod warunkiem, że jest zabawna i wywołuje śmiech publiczności.
Michał: Naszych widzów traktujemy jak gości, zaproszonych do domu. Chcemy żeby im było miło, żeby czuli się komfortowo. Chcąc nie chcąc, nie poruszamy więc pewnych tematów, zwłaszcza związanych z religią czy z polityką. Ta ostatnia kompletnie nas nie interesuje, zupełnie się na niej nie znamy.

Zatem, mimo że słyniecie ze swojego absurdalnego humoru i często śmiejecie się z różnych ludzi, wytykacie pewne społeczne postawy, to macie swoje granice…
Michał: Dokładnie. Rozśmieszamy, ale nie obrażamy. Zgodnie określiliśmy pewne zasady, normy, których przestrzegamy.

Czy pamiętacie jakiś skecz, który wywołał w mediach burzę?
Robert: Z pewnością burzą, której się nie spodziewaliśmy, była Mariolka. Dla nas był to skecz jak każdy inny, ale po pierwszej realizacji telewizyjnej miał on jednak kilka milionów odsłon na youtube. Później pojawiła się presja, żeby robić kolejne części. Mówimy sobie w swoim gronie, że nie chcemy zostać kabaretem jednego skeczu i świadomie zaczęliśmy odsuwać Mariolkę od pewnych realizacji, festiwali. Potem jednak ktoś nam pisał, że jest zawiedziony, bo jechał 200 kilometrów z rodziną specjalnie, aby zobaczyć Mariolkę, a Mariolka nie wyszła.
Igor: Cieszymy się, że mamy taki hit. Mariolka to nasz znak rozpoznawczy. Nieprzerwanie bawi od lat.

Jak powstał Kryspin i czy stanowi konkurencję dla Mariolki?
Igor: Kryspin powstał również dzięki uporowi Roberta, który tę postać jakoś we mnie wygrzebał. Do końca nie mogę jeszcze w to uwierzyć, że ludzie tak szybko go polubili.
Robert: Kryspin i Mariolka to bardzo zdrowa konkurencja. Pojawił się już kilkakrotnie na scenie. Niedawno spacerując po warszawskiej starówce ktoś podszedł do mnie z prośbą bym pozdrowił Kryspina. Kryspin pomaga nam trochę w tworzeniu innych skeczy. Od strony wizualnej jest już dopracowany, kompletny. Są okulary, zęby profesjonalnie zrobione. Wcześniej droga do tego wizerunku była wyboista. Igor wkładał zamiast zębów ciasto z chleba. Myślę, że jego popularność może nas prześcignąć.

Z czego, Waszym zdaniem, ludzie lubią się śmiać?
Igor: Z samych siebie. Ale musi być to odpowiednio podane. Im bardziej skecze dotyczą naszego życia codziennego, naszych słabości, wad, tym lepiej.
Robert: Nie można jednak generalizować, bo nie jest tak, że wszyscy śmiejemy się z tego samego. Każdy odbiorca jest inny. Każdy kabaret jest inny.


Jeden ze znanych aktorów powiedział, że „trema to takie uczucie, które nas aktorów pcha na scenę. To coś, co napędza do pracy i daje dreszczyk emocji”. Czy tremujecie się jeszcze przed Waszymi występami, czy już tylko nuda, rutyna i pełen luz?
Michał: Oczywiście, ale jest to już zupełnie inny rodzaj tremy. Trema mobilizująca. Najpiękniejsze w tym wszystkim są emocje, zwłaszcza podczas owacji na stojąco. Wzruszenie odbiera nam głos.
Robert: Dreszczyk emocji, adrenalina, trema przed wyjściem na scenę muszą być. Najbardziej podnieca mnie to, przed jaką publiczność wychodzimy, w sensie ilu ich tam jest. Nigdy nie zapomnę występów w katowickim Spodku przed ponad dziesięciotysięczną publicznością.

W jednym z wywiadów mówicie o sobie: „Najłatwiej byłoby powiedzieć, że jesteśmy paczką zgranych kumpli, ale to nieprawda. Ścieramy się, wychowujemy nawzajem. Każdy walczy o swój kawałek podłogi, pilnuje własnego zdania, ale jednocześnie szanuje opinie drugiego”. No właśnie, jacy jesteście? Podobni, czy miks charakterów?
Igor: Zdecydowanie miks charakterów. Uzupełniamy się nawzajem. Jesteśmy różni. I dobrze. Dzięki temu, że różnimy się , nie ma między nami nudy, jest ta iskra.
Robert: Jesteśmy z pewnością drużyną. Czterech facetów, 18 dni w miesiącu, 216 w ciągu roku. To musi zostawić w człowieku jakiś ślad. I zostawia. Gdy się nie widzimy, tęsknimy za sobą. Najłatwiej byłoby powiedzieć, że jesteśmy paczką zgranych kumpli, ale tak nie jest do końca. Mówimy sobie prawdę nawet jeśli bywa nieprzyjemna. Krytykujemy siebie nawzajem, kłócimy się. Odważnie chyba możemy powiedzieć, że jesteśmy prawie jak rodzina.

Czym nas jeszcze zaskoczycie?
Igor: Chcielibyśmy rozśmieszyć na raz cały świat. Pracujemy nad tym (śmiech). A tak na poważnie…
Robert: Planujemy ruszyć z serialem według własnego scenariusza. Szukamy nowych wyzwań. Chcemy sprawdzić się w czymś innym, żeby nie popaść w rutynę.

Tego Wam życzę z całego serca. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Ilona Adamska

fot. Przemysław Dzienis,  Glinka Agency

 

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Prosimy wpisz swój komentarz!
Prosimy podaj swoje imię tutaj.