Dr n.med. Piotr Marianowski: Od piłkarza do lekarza

0
9521

Dr n.med. Piotr Marianowski to Specjalista Położnictwa i Ginekologii, Endokrynologii Ginekologicznej i Niepłodności. Prywatnie jest synem uznanego w środowisku naukowym Profesora Longina Marianowskiego, który sam o sobie zawsze mawia, że jest „lekarzem kobiet”.  Dzieciństwo charyzmatycznego lekarza – to dom rodzinny przesiąknięty tematami związanymi z ginekologią.  Wraz z wiekiem dojrzewało w nim powołanie do leczenia niepłodności i fascynacja powoływania życia metodą zapłodnienia pozaustrojowego, czyli in vitro. Na początku  jednak – wbrew rodzinnej tradycji – bardzo chciał być piłkarzem…

 

Wychowywał się Pan Doktor obok słynnego Profesora Longina Marianowskiego,  docenianego i szanowanego w środowisku warszawskich klinik ginekologa, Prezesa Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego.  Jak wyglądało to dzieciństwo?

Tematy związane z ginekologią i położnictwem były w naszym domu na porządku dziennym. Jako dziecko przysłuchiwałem się wieczornym rozmowom ojca z tak zwanymi „nadzorcami”, którzy dzwonili do niego każdego wieczoru z raportem o stanie zdrowia pacjentek.  Pamiętam, że było to około 20:00, w porze naszej kolacji, kiedy zdawali mu dokładną relację, co się dzieje w klinice i recytowali z pamięci nazwiska pacjentek. Od małego obcowałem więc z takim słownictwem jak perystaltyka, miesiączka, ciąża, poród  i już wtedy u mnie jako u dziecka wywoływało to odruch akceptacji pewnych fizjologicznych sytuacji.  Zresztą nawet teraz w moim domu jest podobnie z racji tego, że oboje z żoną jesteśmy ginekologami , zatem w sposób naturalny dzieci czasem usłyszą jakąś rozmowę między nami na tematy związane ze sprawami kobiecymi  i nie są im obce  określenia typu prokreacja,  czy poród. Kiedy dostaję telefon od pacjentki, a jestem wtedy w domu, to bywa że  pytam ją, kiedy miała ostatni okres. Wszystko to po to, żeby obliczyć, czy jest możliwa ciąża, czy też nie.  To zabawne z tego względu, że moje dzieci przysłuchujące się tym rozmowom, są jeszcze na tyle małe, że to wszystko w ich życiu nie istnieje (śmiech), ale już znają ginekologiczne określenia i wiedzą, że to wiąże się z wykonywaną przeze mnie pracą.

Tradycja lekarska w rodzinie Pana Doktora zaczęła się od Ojca,  a potem dosięgła również
Pana siostry…

Tak. Moja starsza siostra poszła w ślady ojca cztery lata wcześniej ode mnie.  Zresztą w mojej rodzinie byli też lekarze innych specjalności, którzy podobnie jak mój ojciec mieli wpływ na to, jak potoczyło się moje życie zawodowe. Zupełnie nie wiem jak to się stało, że akurat najwięcej jest u nas ginekologów (śmiech).

I nie miał Pan Doktor pokusy, żeby wyłamać się z tej tradycji i robić w życiu coś innego?

Tak właściwie to bardzo długo nie brałem pod uwagę tego, żeby zostać lekarzem. Ponieważ moje całe życie to też fascynacja sportem, to do drugiej klasy liceum byłem przekonany, że będzie to Akademia Wychowania Fizycznego. Jako młody chłopak uprawiałem niemal wszystkie dyscypliny sportu i we wszystkich ilościach! Jednak Akademia Wychowania Fizycznego była mi trochę wybijana  z głowy przez rodziców, ponieważ w tamtych czasach bycie trenerem nie było przyszłościowe i dobrze opłacane, no i też nie każdy może zostać olimpijczykiem, a tylko wtedy ten AWF miałby sens…

Akademia Wychowania Fizycznego została zatem skreślona z planów na życie, ale czy było coś jeszcze, co brał Pan Doktor wtedy pod uwagę?…

W tamtych latach w Polsce można było szybko zrobić karierę przedstawiciela medycznego i dostać pracę w firmie farmaceutycznej. To była szybka ścieżka do zarabiania pieniędzy. Jednak moi rodzice byli sceptycznie nastawieni również i do tego zawodu, więc w taki spokojny sposób próbowali mi to wyperswadować pokazując i plusy i minusy tego zawodu. Dałem im się przekonać, że to nie jest najlepsze dla mnie rozwiązanie.

To w takim razie, jak i w którym momencie narodził się pomysł, żeby zostać lekarzem?

Właściwie to zawsze mi imponowało jak mój tata – jako lekarz – był z szacunkiem traktowany przez ludzi i chyba to było punktem wyjścia do tego, że medycyna zaczęła kiełkować w mojej głowie. W związku z tym po skończonej drugiej klasie liceum zdałem sobie sprawę, że nie zdam na medycynę,  jeżeli sam nie zacznę porządnie pracować.  Poprosiłem rodziców o wsparcie i od samego początku trzeciej klasy liceum, zacząłem porządnie uczyć się chemii, biologii oraz fizyki na dodatkowych lekcjach.  Odpuściłem sobie przedmioty typu historia, czy geografia,  ponieważ zupełnie nie były częścią mojego misternego planu (śmiech). To dosyć niechlubne prawdę mówiąc, bo na świadectwie miałem nawet z historii ocenę mierną (śmiech). Konsekwentnie po prostu skupiłem się na przedmiotach, których potrzebowałem w życiu i  z uporem maniaka uczyłem się dodatkowo chemii, biologii i fizyki. Cel został osiągnięty – dostałem się na wymarzoną medycynę!

Panie Doktorze, w którym momencie zaczął Pan ukierunkowywać się na leczenie niepłodności i wspieranie marzeń pacjentów o rodzicielstwie?

Pamiętam jak dziś ten dzień, w drugiej połowie lat 90 – tych, kiedy usłyszałem piąte przez dziesiąte rozmowę ojca z Profesor Ewą Radwańską, która jest ginekologiem – położnikiem pracującym w Stanach Zjednoczonych. Znali się stąd, że – podobnie jak mój tata – również była lekarzem w klinice przy Starynkiewicza. W USA rozpoczęła się jej kariera w dziedzinie In vitro, czyli zapłodnienia pozaustrojowego.  Razem ze swoim mężem otworzyli w Chicago program leczenia niepłodności technikami wspomaganego rozrodu. Obecnie Pani Profesor  jest już emerytowanym lekarzem, ale wciąż aktywnym w tym temacie.

Ta rozmowa, którą Pan Doktor wtedy usłyszał zainspirowała Pana?

Tak. Sama dziedzina wydała mi się bardzo interesująca i już wtedy poczułem,  że to jest to! Postanowiłem zostać lekarzem kobiet. I tak od słowa do słowa,  pojechałem na pierwsze wakacje po studiach na staż do jej ośrodka w Chicago, gdzie jak zobaczyłem pierwsze wstrzyknięcie plemnika do komórki jajowej, to już absolutnie wiedziałem, że chcę być świadkiem kreacji życia od momentu jego poczęcia. Pamiętam zresztą ten wieczór,  kiedy  o godzinie 22:00 wychodziliśmy wszyscy z laboratorium i  mieliśmy poczucie dobrze wykonanej pracy i to było genialne. Do dzisiaj lubię wspominać  ten moment, pamiętam nawet nazwisko pacjentki ..Wróciłem więc z USA przekonany, że chcę się zajmować niepłodnością i że Ewa Radwańska jest wprost genialną osobą!

To był ten przełomowy moment życia, kiedy Pan Doktor ukierunkował się na ginekologię pod kątem leczenia niepłodności i pomagania parom z tym problemem. Jest Pan obecnie jednym z najbardziej uznanych ekspertów w tej dziedzinie…

Bardzo się z tego cieszę, bo tak naprawdę po tych 20 latach mojej pracy mogę powiedzieć, że jeżeli w czymś mogę się poczuć do tego, żeby w ogóle zabierać głos, to jest to właśnie ta dziedzina. Przede wszystkim dlatego, że nieustannie pogłębiałem i pogłębiam swoją wiedzę na jej temat. Ważne jest też to, że od samego początku brałem czynny udział w tym, jak w Polsce ta dziedzina powstawała, ewoluowała i rozkwitała.  Razem  z nią ewoluowałem też ja i moje poglądy na pewne sprawy i podejście do niektórych działań związanych z leczeniem niepłodności.

Od piłkarza do lekarza – tak w skrócie wyglądała Pana droga życiowa.  Sport był dla Pana Doktora równie ważny, co medycyna i zresztą wciąż jest. Próbował Pan swoich sił w triathlonie,  bierze udział również  w zawodach pływackich. Co obecnie sport wnosi do życia Pana Doktora, oprócz tego, że z pewnością też jest formą odreagowania pracy…

Pracę koniecznie trzeba odreagować. Nie można zamykać się tylko w otoczeniu ludzi z pracy i żyć tylko pracą. Trzeba mieć coś, co daje upust poza nią. Najlepiej do tego nadaje się sport, bo dzięki tym endorfinom przychodzi się potem do pracy i jak jest jakiś problem, to na spokojnie ocenia się sytuację, a nie jest się sfrustrowanym i zdenerwowanym, co nikomu i niczemu nie służy..

Kiedy skończyłem grać w piłkę w wieku 40 lat – podobnie jak moi koledzy, bo już się baliśmy kontuzji – to podjęliśmy decyzję, że będziemy uprawiać triathlon. Bardzo nas to pochłonęło, bo każdy mężczyzna, który jest wysportowany da się również z łatwością wciągnąć w świat, gdzie trzeba płynąć, jechać na rowerze, a potem biec zmęczonym do granic. Triathlon jest super, ponieważ trening zaczyna się już w momencie opuszczenia domu . Wystarczy wyjść z domu na bieganie czy na rower i już się jest na treningu. Sport służy zdrowiu,  jeśli się go odpowiednio dawkuje. Poprawia też samopoczucie, a więc nie tylko zdrowie fizyczne, ale również psychiczne.  Jeśli człowiek siedzi i myśli przed telewizorem, to nic dobrego z tego nie wychodzi, natomiast po godzinie wysiłku fizycznego ma większy spokój do słuchania o problemach i świeższe na nie spojrzenie. Sport jest najlepszy – polecam!

Skoro rozmawiamy o sporcie, to w jaki sposób aktywność fizyczna wpływa na płodność i szanse zostania rodzicem?

– Sport jest sprzymierzeńcem płodności. Nadwaga jest niedobra zarówno dla mężczyzny, jak i  dla kobiety, przy czym dla niej – jeszcze bardziej. Utrudnia zajście w ciążę, ale też jej przebieg. Mówiąc prościej, trzeba być zdrowym, kiedy chce się mieć dziecko.  Jeśli jest zaniedbana gospodarka hormonalna  i do tego pacjentka ma nadwagę – to efektem jest zaburzony cykl miesiączkowy.

Warto pamiętać, że sport to nie tylko siłownia. Nawet zwykły spacer to aktywność sprzyjająca płodności. Zatem korzystajmy z pięknej pogody i spacerujmy, nawet bez kijków do nordic walkingu, jeśli nie mamy. Gorąco namawiam do tego, bo to też świetna okazja do tego, żeby ze sobą porozmawiać, kiedy w domu czasem o tę rozmowę trudno, bo ktoś leży na kanapie z tabletem, a ktoś inny zmywa naczynia. Spacer to wyjście we dwoje, kiedy nie tylko dba się o relację z partnerem, ale przy okazji mamy również zdrową dawkę aktywności.

Dziękuję za rozmowę. 

Justyna Sokołowska

 

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Prosimy wpisz swój komentarz!
Prosimy podaj swoje imię tutaj.