Chcieliśmy zrobić coś o wiele żywszego i skoczniejszego, niż do tej pory. Rozmowa z T-RIP

0
816

Wrocławski skład T-RIP poszerza swoje spectrum w obrębie muzyki hiphopowej. Po dość elektronicznej ep-ce „v. 1.0b” z 2019 roku, formacja poszerzyła skład i postawiła na dużo żywsze brzmienia. Najnowsze wydawnictwo grupy nosi tytuł „Gołym okiem w Słońce” i jest efektem pracy zespołu w okresie pandemii. O tych zmianach, jak i o zawartości ep-ki opowiedział mi raper i autor tekstów, Michał Pilecki.

 

 

 

MM: „v. 1.0b” było materiałem dość syntetycznym brzmieniowo. Skąd na „Gołym okiem w Słońce” taki zwrot ku znacznie żywszym brzmieniom?

MP: Pierwszą ep-kę – czyli „v. 1.0b” tworzyliśmy jako duet w składzie: wokalista i doświadczony muzyk, który ze stylistyką rap nigdy raczej nie miał do czynienia. Sporo się wtedy uczyliśmy zarówno muzycznie, jak i sposobów komunikacji. Nie chcieliśmy porywać się z motyką na słońce, stąd oszczędność w brzmieniu i forma, w której to „ściana tekstu” wychodziła na pierwszy plan. „Gołym okiem w Słońce” to efekt pracy trzech osób. Oprócz multiinstrumentalisty, którym jest Paweł Kozioł, dołączył do nas DJ i producent Kamil Tomczak. Kamil wniósł do zespołu swoją własną wizję na muzykę i wziął na swoje barki większość produkcji. Pozwoliło nam to mniej ograniczać się kwestiami technicznymi i zacząć bawić się muzyką. W trakcie tworzenia tej ep-ki nie tylko skupialiśmy się na pracy nad materiałem, ale też bardzo dobrze się we trójkę bawiliśmy. Stąd żywsze brzmienia i bardziej energetyczny wydźwięk.

MM: I to słychać zwłaszcza na jej początku: „Salsa Postapocaliptica” oraz „Tawny” to numery letnie i dość imprezowe, mimo powagi tekstowej zwłaszcza pierwszego z nich.

MP: To prawda i taki był nasz zamiar. Chcieliśmy zrobić coś o wiele żywszego i skoczniejszego, niż do tej pory. Umówiliśmy się, że to będzie płyta, przy której będzie można potańczyć. Jeśli zaś chodzi o teksty, to uznaliśmy, że przekaz nie może być „płaski” i stereotypowo wakacyjny. Umówiliśmy się, że będzie to bardzo subtelna i umowna wiadomość z niedalekiej przyszłości. Dlatego też za każdym razem siadając do tego projektu, wyobrażaliśmy sobie, gdzie akcja danej piosenki może się dziać i zawsze był to albo przepalony słońcem, albo lekko poturbowany katastrofami świat.

MM: „Made In China” dotyczy m.in. kwestii pandemii. Rozumiem, że cały materiał na ep-kę powstał w okresie lockdownu?

MP: Z drobnymi wyjątkami tak. Część tekstów powstała nieco wcześniej i czekały w szufladzie, w formie szkiców na swoją kolej. Wszystkie prace związane z komponowaniem muzyki, aranżacją i produkowaniem ep-ki przypadły na trudny okres pandemii. A samo „Made in China” to w ogóle dość ciekawy przypadek, jeśli chodzi o proces powstawania utworu. Zrobiliśmy go od początku do końca razem, wychodząc od linii basu, którą na próbę przytargał Kamil. Później, gdy powstał już szkielet piosenki, zostałem zmuszony do napisania na kolanie kilku krótkich haseł, z którymi kojarzy mi się ten utwór i ogólnie cała sytuacja z pandemią. Bardzo protestowałem, ale ostatecznie tak powstał refren do tej piosenki. Na koniec swoje trzy grosze dorzucił realizator, z którym nagrywałem wokale. Zmienił co nieco w strukturze utworu i tak powstał kawałek, z którego jesteśmy bardzo dumni.

MM: Mnie najbardziej przypadł do gustu utwór „Sentymenty” – odstający nieco od reszty  mający klubowe brzmienie

MP: O, to bardzo ciekawe. Ale to też bardzo interesująca wiadomość dla nas, bo zdaje się, że kolejny materiał T-RIP będzie uderzał w podobne tony. Z „Sentymentami” było tak, że to w zasadzie w stu procentach kawałek Kamila Tomczaka. Musiał mnie trochę przekonywać, żebym napisał do tego tekst. W końcu spotkaliśmy się w knajpie nad Odrą, on wyciągnął z plecaka laptopa, założył mi na uszy słuchawki i mówi” „To co byś tu dodał żeby Ci się podobało?”. Dorzuciliśmy przede wszystkim trąbkę i małe detale. Później Paweł dograł bębny i to wystarczyło żeby wyszedł całkiem przyjemny kawałek.

MM: No właśnie – Paweł zagrał też na trąbce?

MP: Haha, nie. Trąbka to akurat sampel. Ale gwarantuję Ci, że gdyby Paweł tylko miał pod ręką trąbkę, to na pewno by na niej zagrał.

MM: A czy „Krzyż w kolorze tęczy” zainspirowało jakieś konkretne wydarzenie?

MP: „Krzyż w kolorze tęczy” to taki nasz wentyl bezpieczeństwa, który uruchomiliśmy żeby zrzucić z siebie emocje związane z wydarzeniami, które miały miejsce w 2020 roku. Najpierw całe zamieszanie z wyborami prezydenckimi, gdzie w kampanii padało wiele niepotrzebnych i dziwnych słów, a później protesty w obronie praw kobiet, odbywające się przecież w warunkach pandemii i zagrożenia życia wielu obywateli. Do tego doszło kilka osobistych historii w naszym najbliższym otoczeniu. Zaniepokojenie i stres jaki w nas wtedy narósł, niemal zmusiły nas do zrobienia piosenki, z którą te emocje mogłyby gdzieś ujść. Nigdy nie chcieliśmy w T-RIP manifestować swoich poglądów politycznych i mam nadzieję, że tego nie zrobiliśmy w tej piosence. Natomiast chcieliśmy powiedzieć „nie” zjawisku, które tamtego czasu zaobserwowaliśmy. Odnieśliśmy wrażenie, że ktoś prowadzi bardzo brzydką i cyniczną grę, szczując na siebie w gruncie rzeczy bardzo podobnych do siebie ludzi. Co gorsza – używając do tego symboli pięknych i niewinnych, które już na długo będą kojarzyć się z walką zamiast miłością. Wydaje mi się, że o tym jest ten numer i że tak też będzie odebrany. To taki protest song na miarę naszych możliwości.

MM: Manifestacja poglądów może nie – raczej ich deklaracja. Odbieram ten tekst jako lewostronny.

MP: Interpretację zostawiam słuchaczowi. Nawet prowadząc bardzo zdrowy tryb życia, można od czasu do czasu napić się piwa. Gdybym miał odciąć się od autorstwa tekstu i dokonać interpretacji, to refren „Jeżeli drażni ich tęcza, krucyfiks tamtych zadręcza. To może zróbmy im mix – zobaczmy czy miłość zwycięża” odebrałbym raczej jako powiedzenie ‘sprawdzam’ przy stole pokerowym, niż manifestowanie poglądów.

MM: Zamykające ep-kę „Zjawy” w istocie brzmią nieco odrealnienie.

MP: To zależy co masz na myśli, mówiąc „odrealnienie”. Tekstowo jest to faktycznie utwór z pogranicza jawy i snu. Muzycznie to tak naprawdę zlepek kilku utworów, które razem budują moim zdaniem transową i mroczną atmosferę. Dla mnie najważniejsze jest to, co dzieje się na końcu. Chcieliśmy wykrzyczeć to, że „jeszcze możemy być piękni i jeszcze tu może być pięknie”. Życzymy sobie i wszystkim dookoła, żeby chociaż to ostatnie zdanie było jak najbardziej realne.

MM: To celowe nawiązanie do przeboju grupy Tilt?

MP: Nie, zdecydowanie nie. Piosenka Tilt opowiada o wielkich przemianach, o pragnieniu zmian. Postawiłbym ją raczej koło „Wind of Change” Scorpionsów, niż koło naszych „Zjaw”. W „Zjawach” bardziej egoistycznie – skupiamy się na pojedynczej jednostce i spoglądaniu wewnątrz siebie. To bardziej numer o problemach dzieci ludzi z pokolenia Tiltu, niż nawiązanie do atmosfery z tamtych lat. Niemniej życzenie i nadzieja pozostają te same.

MM: Swoją drogą, macie kilka singli, które nie znalazły się na żadnym z wydawnictw. Nie pasowały?

MP: Single, o których wspominasz, to samodzielne byty. Pisane i wydawane z zamiarem bycia po prostu singlami. Robiąc nowy materiał, najpierw oddzieliliśmy się kreską od przeszłości, a później wzięliśmy się do pracy nad nowymi piosenkami. Może kiedyś zrobimy składankę „The best of” i wtedy te kawałki wylądują razem na jednym albumie. Na razie nam to nie grozi.

MM: Jeden z nich – „Sól i krew” znalazł się na kanale wytwórni Kayax. Czy to znaczy, że „Gołym okiem w Słońce” ukaże się w jej barwach?

MP: Faktycznie mieliśmy przygodę z wytwórnią Kayax, ale był to jednorazowy wypad. Sam utwór „Sól i krew”, o którym wspominasz, niestety nie zawojował list przebojów. Myślę, że spora w tym wina jego długości (trwa prawie 8 minut). Do dziś nie wiemy, czemu akurat ten kawałek przypadł do gustu Kayaxowi, ale mimo to jesteśmy im wdzięczni za zainteresowanie. Nasze najnowsze wydawnictwo „Gołym okiem w Słońce” zostanie wydane własnym sumptem. Obserwując dynamikę rynku muzycznego, doszliśmy do wniosku, że dziś inicjatywa leży po stronie zespołu. Naszym zdaniem najpierw należy się wykazać jako samodzielna i niezależna ekipa, a dopiero później uderzać do wytwórni po patronat. Świetnych zespołów jest masa, a liczą się ci, którzy mają twarde dowody na swój potencjał.

Rozmawiał: Maciej Majewski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Prosimy wpisz swój komentarz!
Prosimy podaj swoje imię tutaj.